Problemów nigdy dość...
Myśleliśmy, że wszystko jest już na dobrej drodze - termin z ekipą umówiony, pozwolenie jest, archeolog jest ;), kierownik i inspektor są, media: gaz, woda, prąd i odprowadzenie deszczówki są, ale... z kanalizacją dalej walczymy...
Otóż, niby sytuacja prosta - w drodze dojazdowej sąsiadującej z naszą działką jest rozbudowana sieć kanalizacyjna. Sieć póki co jest prywatna, ponieważ wodociągi jeszcze jej nie przejęły i pewnie w bajbliższych latach nie przejmą (kolejka jest ;)) W związku z tym, że Inwestor za możliwość podpięcia się do owej sieci żądał dość znacznej kwoty, Sąsiad z działki obok zaproponował nam wspólne przedsięwzięcie, którego celem miała być rozbudowa własnej sieci, równoległej do obecnie istniejącej.
Argumentami były przede wszystkim:
1. koszty rozbudowy sieci z przyłączami wychodzą porównywalnie z kosztem przyłączenia się do sieci istniejącej wliczając odestępne dla Inwestora, a wykonywalibyśmy ją we dwoje, więc po podziale wychodzi połowa tej kwoty, do tego w perspektywie kilku lat moglibyśmy liczyć na odkupienie sieci przez wodociągi;
2. obecnie rozbudowana sieć jest wykoana niezgodnie zprojetem - jest wypłycona (z premedytacją) w celu osiągnięcia grawitacyjnego spadu ścieków i budziło to nasze obawy o jej przyszłe użytkowanie;
3. w przypadku przyłączenia się do obecnie istniejącej sieci istnieje konieczność budowy przepompowni ścieków, ponieważ spadku grawitacyjnego brak, natomiast w przypadku rozbudowy sieci osiągnelibyśmy spadek grawitacyjny;
4. dodatkowym atutem było to, że po drodze, poza nami i Sąsiadem, podłączylibyśmy dwie inne działki, a więc wodociągi miałyby 5 nowych klientów.
Deptałam za rozbudową tej sieci kilka miesięcy! Nie było łatwo, bo jak wiadomo wodociągi nie są zainteresowane płaceniem za kolejną sieć, skoro obok jest już istniejąca. Po wielu rozmowach, pismach i wysuwanych argumentach... udało się! Człowiek się cieszył, że mu się udało, że temat z głowy, wystarczy projekt, uzgodnienie i rozbudowujemy...ALE... pojawiły się inne problemy.
Sąsiadowi się nie spieszy, bo obecnie ma oczyszczalnię ścieków i nic Go tak naprawdę nie goni (w przeciwieństwie do nas). Właściciel dwóch potencjalnie podłączanych działek - ze względu na to, że sieć przechodziłaby przez jego działki - zaczął stawiać warunki co do projektanta, wykonawcy i kierownika robót (nie partycypując w kosztach!) - szok. Pojawiły się problemy techniczne, np. w celu osiągnięcia grawitacyjnego spadku ścieków musimy podnieść dom i nikt nie przewidział, że jak go podniesiemy do wymaganego poziomu, nasz podjazd do garażu na długości 7m będzie miał różnicę między początkiem a końcem 1,6m! Okazało się również, że rozbudowana sieć, która miałaby przebiegać również przez naszą działkę, musi mieć pas ochronny 5 m, a więc nie posadzę tam nic poza trawą (dramat!). Ogrodzenie musiałoby być rozbieralne, tak aby "w razie czego" wodociągi mogły wtargnąć ze sprzętem na nasz teren. I tak dalej, i tak dalej... Kazda kolejna "nowina" była coraz bardziej dobijająca...
Sytuacja stała się dla nas patowa, bo za półtora tygodnia rozpoczynamy budowę i musimy wiedzieć w którą stronę wypuścić odprowadzenie kanalizacji. W prawo do rozbudowanej sieci, w lewo do istniejącej.
Póki co, pod presją czasu i kolejnych "minusów" skłaniamy się jednak do opcji droższej, czyli przyłącza do istniejącej sieci i budowy przepompowni. Drożej, ale szybciej i pewniej...